Gabriel Michalik Gabriel Michalik
252
BLOG

Moje życie z p. Piesiewiczem

Gabriel Michalik Gabriel Michalik Polityka Obserwuj notkę 6

   Przed laty, niechcący, uczyniłem rysę na spiżowej postaci Krzysztofa Piesiewicza, bohatera obecnej tragifarsy. Opowiem o tym, bo zdarzenie choć błahe - jest zabawne, a i samemu nieborakowi Piesiewiczowi nic nie ujmuje, co najwyżej w ostrym świetle ukazuje moją ówczesną rzetelność.

   Otóż, jesienią roku 1996 bawił w kraju bokser Gołota oskarżony wówczas o udział w bójce. Geniusz rękawicy uchylał się wcześniej przed wymiarem sprawiedliwości. W końcu, za namową Aleksandra Kwaśniewskiego przyjechał do Polski, aby zapłacić w symbolicznej formie za swoje grzeszki. Zjawił się we Włocławku przed tamtejszym sądem. Z obecności Gołoty szalenie ucieszył się prezydent tego miasta, podjął pięściarza obiadem i zrobił sobie z nim pamiątkowe zdjęcie.

   Pracowałem wówczas w dziale reportażu Życia Warszawy, gdzie zajmowałem się sprawami wieloma, nie było wśród nich jednak bieżących newsów. Tak więc przygód boksera nie śledziłem.

    Zdarzenie, które stało się kamyczkiem uruchamiającym lawinę, miało miejsce w czwartek, gdy przygotowywałem się do dwudniowej delegacji do Mordów, gdzie piekarzowa zbiła pewnego zbója wałkiem, co stało się przedmiotem moich reporterskich dociekań. W dziale krajowym wystąpiły braki kadrowe, przybiegł do nas jego kierownik i błagał o pomoc w zebraniu przez telefon kilku wypowiedzi tzw. autorytetów moralnych na temat postawy "prezydenta, który zjadł obiad z Gołotą".
    Rozdał nazwiska, mi przypadł pan Piesiewicz. Zadzwoniłem do mecenasa-scenarzysty. Był oburzony postępkiem polityka, który nobilituje wspólnie zjedzonym posiłkiem wybryk chuligana. "Nic - podkreślał p. Piesiewicz - ani sława, ani zwycięstwa na ringu nie mogą uczynić z przestępcy uchylającego się przed wymiarem sprawiedliwości jednostki godnej spożywania obiadu z dygnitarzem! Ów dygnitarz winien się wstydzić, że dał się schwytać na lep wątpliwej popularności boksera Gołoty!"
    W pośpiechu (Mordy czekały) spisałem wypowiedź pana Piesiewicza, dla czystości stylistycznej zastępując od czasu do czasu słowo "prezydent" Aleksandrem Kwaśniewskim, a "dygnitarza" - głową państwa.
   Wyjechałem. Mój miniwywiad z panem Piesiewiczem ukazał się w piątkowym numerze Życia Warszawy. Tego samego dnia do redakcji wpłynęło sprostowanie ówczesnego rzecznika prezydenta, p. Styrczuli, w którym sformułowaniami w rodzaju "kolejny lapsus krewkiego jurysty" służba prasowa Aleksandra Kwaśniewskiego rozprawiała się dokumentnie z panem Piesiewiczem. Prezydent Aleksander Kwaśniewski - pisał rzecznik Styrczula - nie zjadł obiadu z Andrzejem Gołotą. 
    Były to czasy, czy to całkiem przedkomórkowe, czy też może w Mordach mój telefon nie miał zasięgu. W każdym razie nie kontaktowałem się z redakcją, a ona nie mogła nawiązać łączności ze mną. Nie mogąc czekać na wyjaśnienie zajścia, sprostowanie opublikowano w numerze sobotnim.
    Numer ten ktoś chyba panu Piesiewiczowi dostarczył, bo gdy w niedzielę, wprost z Mordów, przyszedłem na zebranie redakcyjne, automatyczna sekretarka w sekretariacie naczelnego zdążyła się już zatkać od inwektyw i wyrazów zagniewania, jakimi częstował redakcję mój niefortunny rozmówca. W tej sytuacji, w poniedziałek opublikowaliśmy kolejne sprostowanie, przepraszając tym razem zarówno pana Piesiewicza, jak i prezydenta Kwaśniewskiego, boksera Gołotę, a nawet tego nieszczęsnego prezydenta Włocławka oraz czytelników.
Redaktor naczelny udzielił mi pisemnej nagany.
    Puentę tych zdarzeń dopisał tygodnik Angora przedrukowując na okładce fragment mojej rozmowy z panem Piesiewiczem. Ilustrował ten tekst rysunek: zaaferowany reporter biega w tłumie gapiów i gorączkowo pyta "Co się stało? Co się stało? Papież przyjechał?", z tłumu ktoś odpowiada: "Nie, Gołota je obiad z prezydentem!". Nadtytuł zaś brzmiał: "Życie Warszawy ujawnia".
 
    *  * *
    Dziś, gdy tamte zdarzenia przysypał kurz niepamięci, a z mecenasa-moralisty zostało już całkiem niewiele, zadaję na odległym Uralu mojemu Aniołowi Stróżowi raz po raz pytanie, czy warto było już wtedy napadać na dobre imię pana Piesiewicza? Każdy bowiem akt sabotażu winien być prowadzony we właściwym miejscu i czasie. Kto swoje czasy wyprzedza, w miejsce wawrzynu liczyć może co najwyżej na cierń nagany zwierzchnika.

gabrielmichalik[at]wp.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka